Nie szukajmy jednorożców w lasach, czyli spojrzenie na kwestię innowacyjności w małych, polskich firmach IT.
W jednym z odcinków popularnego amerykańskiego sitcomu traktującego o perypetiach pewnego startupu w Dolinie Krzemowej została przywołana ciekawa historia. Opowiadała ona o tym, jak wyglądała innowacyjność w większości dużych miast na przełomie XIX i XX wieku. Otóż, gwałtowny rozwój technologiczny i przemysłowy tamtego okresu spowodował wręcz wykładniczy wzrost ludności w miastach, a wraz z nim problemy z odprowadzaniem nieczystości. Chodziło głównie o ślady transportu konnego pozostające na ulicach, które skutecznie uprzykrzały życie mieszkańców tychże aglomeracji. Proponowanych rozwiązań problemu było sporo, lecz dopiero zmiana status quo, którą było pojawienie się automobilu, doprowadziła do ostatecznego wyeliminowania „nieprzyjemnego kłopotu”.
Cały proces dojścia do końcowego wyniku był tu dość prosty i intuicyjny zarazem. Zidentyfikowano faktyczny problem, po czym próbowano go wyeliminować na różne sposoby. Jedne miały sens, inne nie. I tyle.
Polska – pod prąd ze zdrowym rozsądkiem
W dzisiejszej polskiej branży tzw. nowych technologii odnieść można wrażenie, że wszystko uległo zmianie, a proponowane rozwiązania mają być po prostu odpowiedzią na mniej lub bardziej wydumane problemy. Zupełnie jakby szukano ich jedynie w celu legitymizacji opracowywanych projektów. Goni się za technologią, buzzwordami i „innowacyjnością” zamiast skupić się na tym, czemu to wszystko ma służyć. Nie tak dawno temu Fundusz Andreessen Horowitz opublikował listę startupów typu marketplace, na które warto postawić. Innowacyjności technologicznej najczęściej próżno w nich szukać. Za to każdy jest skupiony na zaadresowaniu konkretnych potrzeb danego rynku.
Niestety polska praktyka pokazuje, że częściej mamy do czynienia z czymś zgoła odmiennym. Na przestrzeni ostatnich lat przeszliśmy rewolucję druku 3D (kto pamięta hasła „drukarka 3D w każdym domu?”), VR (pamiętam jak dziś obrazek, gdy jeden z inkubatorów oferował wsparcie dla innowacyjnych pomysłów i przed drzwiami, za którymi czekała komisja, stało kilka zespołów z „niesamowitymi goglami”), nowy blockchainowy ład czy w końcu zmasowany atak dronów. Dziś przyszedł czas na AI. W działaniach związanych z Funduszami Europejskimi za samo użycie słów „sztuczna inteligencja” można otrzymać dodatkowe 10 punktów do „fajności” projektu. Nie zrozumcie mnie źle. Każda z tych technologii ma rolę do odegrania. Druk 3D znalazł swoje miejsce przemyśle i prototypowaniu, jednak przez lata był kreowany jako odpowiedź na codzienne potrzeby przeciętnego Kowalskiego. Podobnie stało się z innymi rozwiązaniami (chyba tylko drony „Made in Poland” z w/w odniosły umiarkowany, masowy sukces).
Wracając do AI – z początkiem zeszłego roku ukazał się raport opracowany przez MMC Ventures stwierdzający, że 2/3 startupów zajmujących się AI ze sztuczną inteligencją ma faktycznie niewiele wspólnego. Kolejny buzzword wykorzystywany w celach marketingowych. Oczywiście medal ma zawsze dwie strony i młode firmy pozyskujące finansowanie próbują wpisać się w pożądany przez inwestorów i rynek nurt. Nikt przecież nie przyznaje dofinansowania na „zwykłą” heurystykę…
Bo jak problemu nie ma, to trzeba go wymyślić…
Co do innowacyjności – nie chodzi o to, że w takiej formie jest ona zła. Chodzi jedynie o to, że najczęściej – zamiast wyjść od właściwego problemu – często szuka się tematów zastępczych lub wręcz zaczyna od rozwiązania, by dopiero później dopasować do niego odpowiedni problem. Używa się wielkich słów do adresowania jeszcze większych zagadnień, a na końcu generuje listę tego, co jest cool, skleja z niej produkt i dopiero wówczas próbuje dopasować taką „mieszankę” do rynku. Kreuje się wielkie rzeczy i wielkie rozwiązania, zamiast szukać prawdziwych problemów blisko firm i ludzi. Dziś mówi się o tym, że rozwiązaniem bolączki z deficytem programistów, także na polskim rynku, będzie właśnie sztuczna inteligencja, jednak moim zdaniem dzielą nas jeszcze od tego „lata świetlne” (wiem, wiem – to miara odległości, a nie czasu). Uważam, że rewolucja w świecie wytwarzania oprogramowania czeka tuż za rogiem. Będzie jednak połączeniem już dostępnych rozwiązań (+ kilka pomniejszych innowacji) w tak zmyślny sposób, że również przyczyni się do zmiany status quo całej branży. Polska pewnie to przegapi, zapatrzona w „wielkie technologie”.
Droga do milionów
Mówi się, że w kwestiach gospodarczych nasz kraj nie powinien patrzeć na dzisiejsze gospodarki zachodnie, ale na ich poziom i rozwiązania sprzed 20-30 lat. Podobnie jest z innowacjami. Nie spoglądajmy na dzisiejszą Dolinę Krzemową i na modę, która ją definiuje. U nas nie ma takiego kapitału. Nigdy nie było i jeszcze przez lata na pewno nie będzie. Skupmy się na faktycznych problemach i rozwiązujmy je łącząc w zmyślny sposób już dostępne technologie. Przyjdzie wtedy moment, gdy spośród licznych, w pełni polskich firm wartych kilkadziesiąt milionów dolarów każda, znajdą się i takie, które przebiją kapitalizację na poziomie miliarda. W tej całej innowacyjności o to właśnie chodzi. Zidentyfikować problem i rozejrzeć się dookoła siebie, czy nie ma technologii, których połączenia dadzą nam rozwiązanie. Na początku drogi nie szukajmy „jednorożców po lasach”. Na to przyjdzie czas później, gdy nasza organizacja będzie mieć na tyle duży cashflow, że stać nas będzie na dział B+R z prawdziwego zdarzenia.
Niepotrzebny hype, który sprawia, że niewielkie firmy bez doświadczenia szukają finansowania typu seed na projekty wymagające wielomilionowej inwestycji, jest drogą z wielkim prawdopodobieństwem skazaną na porażkę. Pozostaje pytanie, czy z takim podejściem nie umknie nam pomysł na miarę polskiego SpaceX, gdzie niewielki zespół za minimalne pieniądze opracuje produkt o globalnym potencjale? Trudno orzec. Rachunek prawdopodobieństwa pokazuje jednak, że takie historie nie zdarzają się zbyt często. Dziś polski rynek powinien skupiać się na produktach w skali milionów, a nie miliardów obrotu, rozwiązujących prawdziwe problemy przy użyciu dopracowanej innowacji procesowej i zmyślnym połączeniu już dostępnych technologii. Tak zrobili w Booksy, tak zrobili w DocPlanner czy Brainly. I to działa.